niedziela, 22 listopada 2009

Rusza proces "o Bolka"

W najbliższy wtorek 24.11.2009 r. odbędzie się pierwsza rozprawa w sprawie o ochronę dóbr osobistych, jaką Lech Wałęsa wytoczył Lechowi Kaczyńskiemu za wypowiedź udzieloną w telewizji Polsat, iż Wałęsa był agentem o pseudonimie "Bolek". Wałęsa domaga się nakazania Kaczyńskiemu odwołania powyższych słów oraz zapłaty zadośćuczynienia w wysokości 100.000 zł. Cał atreść pozwu znajduje się tutaj.

Żeby wygrać proces Kaczyński będzie musiał udowodnić, że jego wypowiedź nie była bezprawna, czyli przedstawić dowody wykazujące, że Wałęsa rzeczywiście był agentem Bolkiem. Z informacji podawanych przez serwis Gazeta.pl wynika, że stanowisko pozwanego w tej sprawie jest jeszcze nie znane. Do akt nie wpłynęła jeszcze odpowiedź na pozew.

W kontekście wyroków sądów lustracyjnych wydaje się, że sprawa zostanie rozstrzygnięta na korzyść Wałęsy. Moją uwagę zwrócił jednak fakt, że w pozwie nie zostały złożone żadne wnioski dowodowe na okoliczność krzywdy Wałęsy, uzasadniające zapłatę zadośćuczynienia.

O szczegółach sprawy z pewnością będę pisał.

piątek, 20 listopada 2009

Aktywny użytkownik forum osobą publiczną?

Sąd Apelacyjny we Wrocławiu oddalił apelację Arnolda Buzdygana od wyroku Sądu Okręgowego w sprawie ochronę dóbr osobistych przeciwko Stowarzyszeniu Wikimedia Polska prowadzącemu polską edycję słynnej Wikipedii. O wyroku Sądu Okręgowego pisałem we wpisie „Kto odpowiada za wpisy w Wikipedii, czyli Buzdygan przeciwko Stowarzyszeniu Wikimedia Polska” oraz „Kto odpowiada za wpisy w Wikipedii - uzupełnienie”.

W zasadzie na tej krótkiej notatce można by skończyć ten temat, gdyby nie jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę w ustnym uzasadnieniu wyroku Sądu Apelacyjnego, cytowanym na blogu Piąta Władza. Otóż Sąd Apelacyjny stwierdził, iż w związku z tym, że Buzdygan jest aktywnym uczestnikiem szeregu dyskusji na szeregu for internetowych to w tym sensie (tj. w środowisku internautów udzielających się na forach – jak należy się domyślać) jest osobą publiczną.

Pojęcie „osoby publicznej” oraz „działalności publicznej” nie zostało w żaden sposób zdefiniowane w przepisach. Pojęcie „osoba publiczna” w ogóle nie występuje w przepisach, wywodzi się je z art. 14 ust. 6 Prawa prasowego i pod tym pojęciem należy rozumieć osobę, która prowadzi działalność publiczną. Jest to jednak definicja typu ignotum per ingotum (nieznane przez nieznane), stąd pojęcie to było wielokrotnie wyjaśniane przez sądy orzekające w sprawach o ochronę dóbr osobistych, w tym zwłaszcza w sprawach o ochronę prawa do prywatności.

Powszechnie przyjmuje się, że do kategorii osób publicznych należą osoby pełniące funkcje publiczne (np. politycy, wyżsi urzędnicy państwowi itp.). Część składów sędziowskich i komentatorów za osoby publiczne uważa również osoby powszechnie znane ( a więc np. aktorów, artystów, piosenkarzy, sportowców itp.). W kontekście omawianego wyroku Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu za osobę publiczną można również uznać osobę, która nie pełni żadnej funkcji publicznej, nie jest również znana wszystkim, ale aktywnie udziela się w określonym środowisku, przez co w ramach tego środowiska jest powszechnie znana. Za takie środowisko może być uznana społeczność użytkowników sieci Internet.

Wobec powyższego zaryzykuję tezę, że za osobę publiczną może być uznana nawet osoba udzielająca się choćby tylko na jednej liście dyskusyjnej, nawet użytkowanej przez relatywnie nie dużą ilość osób, jeżeli osoba ta aktywnie udziela się na tej liście, a więc prowadzi na niej działalność publiczną, przez co jest powszechnie znana wśród jej użytkowników. W takim przypadku osoba taka w ramach „swojego” środowiska dotknięta by była wszelkimi ograniczeniami dotyczącymi osób publicznych. Możliwe więc by było np. ujawnienie na łamach periodyku adresowanego do użytkowników takiej listy informacji z życia prywatnego takiej osoby, jeżeli wiązałyby się z prowadzoną przez nią działalnością publiczną (a więc np. z poglądami głoszonymi przez nią na danym forum internetowym). Osoba taka musiałaby również tolerować krytykę pod swoim adresem w większym zakresie niż mniej aktywni użytkownicy forum.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Młynarska wygrywa z Axel Spriger, czy inni wydawcy czekają w kolejce?

Jak donosi portal Plejada.pl Paulina Młynarska wygrała proces o ochronę dóbr osobistych z Axel Springer Polska, który zmodyfikował jej słowa, sugerując,że została zgwałcona w wieku 15 lat.

W rzeczywistości Młynarska w wywiadzie dla Dziennika ujawniając kulisy produkcji filmu "Kronika wypadków miłosnych", w którym wystąpiła, opowiadała jak wielkim przeżyciem było dla niej wówczas zagranie scen rozbieranych i jak wówczas zachowała się ekipa filmowa. Młynarska mówiła: "Słyszałam jak mówili, że przez takie >nikt< jak ja, przepadnie dzieło wielkiego artysty. Dla 15-latki to było wielkie obciążenie psychiczne. Musieli widzieć, że jestem roztrzęsiona. Jeden z członków ekipy, wszedł do mnie do przyczepy, postawił na stole piwo i podał mi pastylkę, najprawdopodobniej relanium. Jedyne słowa jakie usłyszałam to "life is brutal".

Młynarska przyznała również, iż nie wie, czy reżyser tego filmu - Andrzej Wajda, wiedział o wszystkim. Jej zdaniem: "(...) jestem pewna jednego - tego dnia zostałam brutalnie wykorzystana, wręcz mentalnie zgwałcona. To wydarzenie wywarło negatywny wpływ na całe moje późniejsze życie".

Tymczasem portale internetowe, w tym również wydawane przez Axel Springer Polska, sugerowały w tytułach, że Młynarska została zgwałcona (Dziennik.pl: "W filmie Wajdy zostałam zgwałcona"), co stanowiło świadomą manipulację redakcji tych portali. Czym innym jest bowiem gwałt fizyczny, jaki sugerowały portale, a czym innym gwałt mentalny, pod pojęciem którego rozumieć należy krzywdę psychiczną.

Podobnego zdania był Sąd Okręgowy, który nakazał wydawcy portalu e-fakt.pl i dziennik.pl publikację oświadczenia w serwisach efakt.pl, dziennik.pl oraz dwóch wybranych przez Młynarską dziennikach papierowych (portal wirtualnemedia.pl podaje, że prawdopodobnie będą to Gazeta Wyborcza i Dziennik Gazeta Prawna), a także zapłatę zadośćuczynienia w kwocie 40.000 zł. Wyrok nie jest prawomocny.

Nierzetelność wydawcy dziennika.pl i naruszenie dóbr osobistych Młynarskiej wydaje się oczywiste. Swiadczy o tym również fakt, że proces trwał krócej niż pół roku (artykuły pochodzą z maja 2009 r.), co w sądach warszawskich prawie się nie zdarza. Sprawa mogła zakończyć się więc już na pierwszej rozprawie. Na razie nie wiadomo, czy Axel Springer Polska będzie się odwoływał.

Podobnej manipulacji jak w portalu e-fakt.pl oraz dziennik.pl dopuściły się również inne portale i serwisy internetowe o tematyce plotkarskiej. Z moich poszukiwań wynika, iż artykuły te w większości zostały już skutecznie usunięte z sieci Internet, jednak można znaleźć jeszcze kopie niektórych z nich. Tak np. wyglądał tytuł artykułu na ten temat w serwisie NoCoTy.pl, będącym częścią portalu Wirtualna Polska:



W treści artykułu wypowiedź Młynarskiej została zacytowana już w całości. Redakcja zdobyła się nawet na wyrażenie współczucia aktorce, jednak jego szczerość w kontekście tytułu tej publikacji wydaje się wątpliwa.



Ciekawe, czy wydawca NoCoTy.pl również został pozwany? Na dzień dokonania niniejszego wpisu (tj. 16.11.2009) w Internecie cały czas dostępna jest strona, na której opublikowany był ten artykuł, zawierająca w adresie internetowym feralny tytuł. Strona te jest również cały czas indeksowana przez wyszukiwarkę Google. Sam artykuł nie jest jednak już dostępny.

środa, 11 listopada 2009

Misja prasy, a dobra osobiste

Kilka dni temu w serwisie Wirtualnemedia.pl opublikowano wywiad z redaktorem naczelnym Super Expressu Sławomirem Jastrzębowskim. Wywiad został udzielony w związku z wyrokiem, na podstawie którego wydawca Super Expressu zmuszony został do opublikowania przeprosin Patrycji Koteckiej oraz zapłacenia jej zadośćuczynienia (zobacz: "Zdjęcie biustu a kontekst jego wykorzystania"). W wywiadzie tym Jastrzębowski oświadczył, że nie zamierza zaprzestać publikowania zdjęć, za które mógłby zostać pozwany, bowiem „misją dziennikarzy jest pokazywanie czytelnikom prawdy.”

Zdjęcie Koteckiej za które przyszło Super Expressowi przeprosić i zapłacić, opublikowano w artykule pt. „Naga prawda o Koteckiej” i podtytule „To ona rządzi telewizją publiczną”. Artykuł ten przedstawiał osobę pani Koteckiej, informując m.in., że Kotecka rozpoczynała karierę jako modelka. Zdjęcie, którego publikacja zdaniem sądów naruszyła dobra osobiste Patrycji Koteckiej, zostało wykonane w czasie, gdy pracowała ona jako modelka i pierwotnie stanowiło ilustrację do artykułu na temat profilaktyki raka piersi w tygodniku „Naj”. Wydawca Super Expressu zakupił je w profesjonalnej agencji, która udostępnia do publikacji zdjęcia znajdujące się w jej archiwach i do którego dostęp mieli wszyscy klienci tej agencji. Zgoda pani Koteckiej na publikacje jej wizerunku nie ograniczyła się więc tylko do jednego artykułu w tygodniku „Naj”, ale zapewne została udzielona na tyle szeroko, że agencja mogła je oferować innym wydawcom.

Nie znam jeszcze uzasadnienia Sądu Apelacyjnego, jednak na podstawie posiadanych informacji uważam,że publikacja tego zdjęcia w artykule prezentującym sylwetkę Koteckiej nie powinna być uznana za naruszenie jej dóbr osobistych. Wszak Kotecka była wówczas jedną z najważniejszych osób w telewizji publicznej, wpływającą na kształt informacji prezentowanych w głównym wydaniu „Wiadomości”, a tym samym mającą istotny wpływ na sposób widzenia świata przez miliony osób. Media powinny więc mieć możliwość przypomnienia czytelnikom przeszłości takiej osoby, włącznie z możliwością opublikowania zdjęcia, stanowiącego w rzeczywistości informację dla czytelników, w jaki sposób Kotecka dawniej zarabiała na życie. W końcu zgodnie z art. 1 Prawa prasowego prasa urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej. Moim zdaniem publikacja artykułu na temat Koteckiej wraz z przedmiotowym zdjęciem realizowała właśnie te funkcje prasy.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Czy już nikt, nigdy przez tego pana zniesławiony nie będzie?

Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie, na podstawie którego Zbigniew Ziobro zobowiązany został do przeproszenia dr Mirosława G. po głównych wydaniach programów informacyjnych w TVP, Polsacie i TVN oraz zapłaty na jego rzecz zadośćuczynienia w kwocie 30.000 zł.

Przyczyną wniesienia powództwa przeciwko Ziobrze była słynna wypowiedź byłego Ministra Sprawiedliwości (z czasu, kiedy pełni on tę funkcję) pod adresem Mirosława G. o treści: „Już nikt nigdy przez tego pana pozbawiony życia nie będzie”, której Ziobro udzielił na konferencji prasowej po zatrzymaniu przez CBA dr Mirosława G podejrzewanego wówczas o zabójstwo i korupcję.

Sąd Apelacyjny podkreślał, że mimo iż były minister sprawiedliwości był uprawniony do przekazania informacji o toczącym się śledztwie i postawionych kardiochiurgowi zarzutach, to jednak nie mógł tego dokonać w tak kategorycznych słowach. Sędzia Mirosław Pawlak podkreślał wówczas, że dopuścił się tego wysoki funkcjonariusz państwowy wobec lekarza, dla którego istotne jest zaufanie społeczne. Ziobro musi więc ponieść konsekwencje za swe słowa.

Utrzymanie wyroku Sądu Apelacyjnego przez Sąd Najwyższy oznacza, iż wyrok jest prawidłowy zarówno w zakresie prawa materialnego jak i przepisów procedury cywilnej. Ziobro zapowiedział odwołanie się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, argumentując, iż: „Ten wyrok jest bez precedensu, bo oznacza, że jeśli człowiek przekroczy granice wolności słowa, co może się zdarzyć np.: w emocjach, to skazuje się go de facto na konfiskatę majątku”, wskazując jednocześnie, że sąd „uniemożliwił” przesłuchanie go jako pozwanego, gdy chciał wykazywać,że nie naruszył prawa.

Wyroki sądów w omawianej sprawie nie pozostawiają wątpliwości, iż Ziobro naruszył dobra osobiste Mirosława G. Argumentacja Ziobry o przekroczenia wolności słowa w emocjach nie jest żadną okolicznością łagodzącą, czy wręcz wyłaczającą odpowiedzialność. Wręcz przeciwnie, emocjonalna wypowiedź Ministra Sprawiedliwości, której intencją było poinformowanie opinii publicznej, iż zatrzymany został morderca, który pozbawił życia nie jedną osobę, do której doszło podczas oficjalnej konferencji prasowej, jest okolicznością obciążającą Ziobrę. Ziobro wypowiedział te słowa celowo, świadomy tego, iż zostaną one wielokrotnie zacytowane przez środki masowego przekazu i dotrą do większości społeczeństwa. Wypowiadając te słowa Ziobro kreował się na ojca sukcesu zatrzymania G., a jego słowa miały podkreślić jego rangę.

Nakazanie opublikowania przeprosin po głównych wydaniach programów informacyjnych w największych stacjach telewizyjnych w kraju jest moim zdaniem odpowiednią formą kompensaty naruszenia dóbr. Podczas konferencji prasowej celem Ziobry z pewnością było dotarcie do widzów głównych wydań Wiadomości, Faktów i Wydarzeń, co mu się skutecznie udało. W tej sytuacji Ziobro w identyczny sposób powinien przeprosić, przy czym wyrok zmuszający Ziobrę do przeproszenia w Wiadomościach czy Faktach byłby w rzeczywistości niemożliwy do wykonania, zatem najbliższą odpowiednią formą jest opublikowanie oświadczenia po tych programach.

Czy wobec niewątpliwie wysokich kosztów wypowiedzi Ziobry pod adresem Mirosława G. Ziobro zacznie bardziej uważać na słowa, nawet wypowiadając się pod wpływem emocji? Parafrazując wypowiedź Ziobry, czy już nikt nigdy przez tego pana zniesławiony nie będzie?

czwartek, 22 października 2009

Zdjęcie biustu, a kontekst jego wykorzystania

Prawnikom wydawcy Super Expressu nie udało się przekonać Sądu Apelacyjnego w Warszawie do zmiany wyroku Sądu Okręgowego na swoją korzyść w sprawie przeciwko Patrycji Koteckiej. W grudniu 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie zasądził na rzecz Koteckiej przeprosiny, 50 tysięcy zadośćuczynienia oraz 30 tysięcy na cel społeczny za opublikowanie zdjęcia biustu Koteckiej – ówczesnej wiceszefowej Agencji Informacyjnej TVP.

Zdjęcie Koteckiej z odsłoniętym biustem zostało wykonane w celu zilustrowania artykułu na temat profilaktyki raka piersi, który ukazał się w tygodniku "Naj" 11 lat wcześniej. Kotecka pracowała wówczas jako modelka. Super Express opublikował to zdjęcie w artykule pt. „Naga prawda o Koteckiej” oraz podtytułem „To ona rządzi telewizją publiczną”.



Kotecka twierdziła, że takie wykorzystanie jej zdjęcia narusza jej dobra osobiste i stanowi nieetyczną manipulację.

Sąd Apelacyjny zmienił wyrok Sądu Okręgowego w ten sposób, że podwyższył zadośćuczynienie dla Koteckiej do kwoty 60.000 zł. Z informacji prasowych nie wynika, czy kwota ta stanowi sumę zadośćuczynienia należnego Koteckiej i zadośćuczynienia na cel społeczny (co równoznaczne by było ze zmniejszeniem przez Sąd Apelacyjny jednej z tych kwot), czy też zmiana dotyczy wyłącznie zadośćuczynienia na rzecz Koteckiej (a więc podwyższenia go, bez zmiany wyroku w zakresie zadośćuczynienia na cel społeczny). Z informacji, jakie Kotecka przesłała do portalu Onet.pl wynika, iż 30.000 zł zostanie przekazane Polskiemu Towarzystwu Badań Nad Rakiem Piersi w Warszawie. Należy więc domniemywać, że Sąd Apelacyjny obniżył kwotę należną Koteckiej, pozostawiając zadośćuczynienie na cel społeczny bez zmian.

Najprawdopodobniej wydawca SE będzie musiał więc zapłacić ciut mniej niż wynikało to z wyroku sądu I instacji. Wyrok ten nie wydaje się jednak być sukcesem wydawcy SE, którego linią obrony było wskazywanie, że zdjęcie zostało zakupione w profesjonalnej agencji.

Z wyroku Sądu Apelacyjnego wynika więc wniosek, że dla oceny naruszenia dóbr osobistych istotny jest również kontekst, w jakim zdjęcie zostało wykorzystane. Wyrażenie przez osobę fotografowaną zgody na opublikowanie jej wizerunku i otrzymanie wynagrodzenia za pozowanie nie wyklucza więc uznania, iż zdjęcie, które zostało wykorzystane w inny sposób, niż to, na które zgodził się model, naruszyć może jego wizerunek bądź inne dobra osobiste. Oznacza to, że wydawcy przed publikacją zdjęć zakupionych w agencjach fotograficznych powinni zapoznawać się z zakresem zgody uprawnionego na wykorzystanie wizerunku, w tym szczególnie w sytuacji, gdy zdjęcie ma być użyte w kontrowersyjnym artykule.

środa, 21 października 2009

Przeprosiny, których nie widać

Kilka miesięcy temu wspominałem o wygranym przez Małgorzatę Kożuchowską procesie o naruszenie dóbr osobistych z wydawcą Super Expressu (zobacz: Drogie zdjęcia golizny gwiazd). Kilka dni temu doszło do wykonania wyroku w zakresie roszczenia niemajątkowego, tj. do opublikowania w Super Expressie oświadczenia z przeprosinami. Oświadczenie zostało jednak opublikowane w formie, której z pewnością aktorka ani jej pełnomocnik się nie spodziewali (co o pełnomocniku nie świadczy niestety najlepiej).

Wykonując wyrok Super Express zamieścił bowiem oświadczenie na 16 stronie gazety, znacznie mniejszą czcionką niż standardowo stosowana w tym dzienniku (chociaż pogrubioną). Oświadczenie zamieszczone zostało co prawdą w ramce na pół strony, ale 99% ramki pozostało puste, a tekst umieszczony został na samym dole strony. Całość była wyjątkowo trudna do odczytania i nierzucająca się w oczy (może poza białą plamą bez tekstu w ramce - zobacz zdjęcie, fot. Press.pl).



Paradoksalnie oświadczenie zostało opublikowane zgodnie z żądaniem Kożuchowskiej i zgodnie z brzmieniem wyroku. Możliwość zrobienia sobie z tego żartu przez wydawcę SE obciąża więc konto pełnomocnika reprezentującego Kożuchowską. W żądaniu dotyczącym publikacji oświadczenia należy bowiem precyzyjnie wskazać jego treść i formę (a więc wszystkie elementy składające się na formę oświadczenia). Pełnomocnicy często skupiają się na treści, zapominając, że niesprecyzowanie formy oświadczenia (albo nie wystarczające sprecyzowanie) spowoduje, iż cel publikacji oświadczenia – kompensata, naprawienie skutków naruszenia, nie zostanie osiągnięty. Tak jest właśnie w tym przypadku. Pani Kożuchowska z pewnością nie czuje, żeby skutki naruszenia dokonanego na łamach SE zostały naprawione. Pozostaje jej satysfakcja z korzystnego wyroku i zasądzone na jej rzecz 40.000 zł.

piątek, 16 października 2009

Pazury wojna z tabloidami, czy również z Vivą?

Kilka dni temu znowu w mediach zrobiło się głośno o Cezarym Pazurze. Tym razem jednak nie z okazji promocji nowego filmu z jego udziałem czy najnowszej sesji w Vivie u boku małżonki, a w związku z wojną, jaką aktor wytoczyć miał tabloidom. Powodem wytoczenia wojny jest naruszanie prywatności pana Pazury przez paparazzi, którzy jego zdaniem ingerują w jego życie prywatne, zakłócając spokój jego i jego rodziny. Pełny zapis audycji znajdziecie tutaj.

Do napisania tego tekstu nie zainspirowała mnie jednak groźba wytoczenia przez pana Pazurę „wojny” tabloidom, ale przekonanie z jakim Pazura wypowiadał się o swoim prawie do prywatności. Z jego wypowiedzi wynikało, iż prywatność Pazury jest przez niego pilnie strzeżona, a mimo to niesforni paparazzi opłacani przez wydawców Faktu czy Superaka wbrew niemu upubliczniają różne szczegóły z jego życia. Pazura faktycznie był przekonujący i gdyby nie to, że co najmniej kilka razy do roku ze sklepowych półek w empikach i kioskach uśmiecha się do nas na okładce Vivy czy innego Na Żywo już w tytule informując o swoim szczęściu z ukochaną, byłbym mu uwierzył.



Po obejrzeniu tego wywiadu naszła mnie refleksja, czy Pazura ma prawo domagać się ochrony swojej prywatności (nie w znaczeniu prawnym – bo do tego prawo ma zawsze, ale w znaczeniu potocznym), skoro żaden inny aktor tak chętnie jak on nie promuje się w kolorowych mediach, udzielając wywiadów na tematy, które przeciętny człowiek porusza jedynie w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół.

Żeby nie być gołosłownym: na łamach Vivy na wiosnę tego roku ukazał się artykuł pt.
Cezary Pazura i Edyta Zając - Wkrótce we troje”
, w którym pan Cezary mówił m.in.
Bo o dziecko staraliśmy się praktycznie od początku. A kiedy okazało się, że z dobrym skutkiem, to i tak było to dla nas zaskoczeniem. Akurat wtedy musiałem wyjechać. Edycia została w Warszawie. Zadzwoniła do mnie na komórkę….


Już z tego krótkiego fragmentu dowiadujemy się, że aktor prawie od początku znajomości ze swoją młodą narzeczoną starał się o dziecko, co oznacza że prawie od początku ich znajomość nie miała charakteru wyłącznie towarzyskiego, a obie strony wiązały z nią duże plany. Czy to należy do sfery prywatności? Według mnie jak najbardziej i zapewne według 98% Szanownych Czytelników również. Dla Cezarego Pazury najwidoczniej nie, skoro mimo że opowiada takie rzeczy w Vivie, w dalszym ciągu uważa, że musi bronić swojej prywatności (tzn. „iść na wojnę z tabloidami”).

Problem jest ciekawy również od strony prawnej. Czy aktor ujawniający informacje ze swojego życia prywatnego, a nawet intymnego ma prawo do prywatności, czy całkowicie je utracił? Według mnie oczywiście ma, przy czym granice tego prawa wyznaczają informacje ujawnione przez samego aktora w mediach. Jeżeli media bez zgody aktora publikują informacje, które nie były wcześniej przedmiotem jego wypowiedzi, to oczywiście aktor ma prawo bronić swojej prywatności. Jeżeli jednak informacje te pokrywają się zakresem z informacjami ujawnionymi przez niego samego, nie może on mieć pretensji o ich publikowanie. Sądząc po wyżej zacytowanym fragmencie wywiadu dla Vivy, w przypadku Cezarego Pazury trudno będzie znaleźć informację wykraczającą poza ten zakres.

Zaciekłość, z jaką Pazura w Dzień Dobry TVN atakował prof. Godzica, z którego poglądami się zgadzam, wskazuje, że tej subtelnej granicy pan Pazura niestety nie widzi. W najbliższym czasie możemy się więc spodziewać kolejnego wywiadu zawierającego intymne szczegóły z życia Cezarego Pazury i kolejnych wypowiedzi w Dzień Dobry TVN albo Pytaniu Na Śniadanie o tym jak to media naruszają jego prywatność. W myśl zasady, że nie ważne jak, byle by pisali. Dzięki temu pan Pazura trafił na łamy również mojego bloga. Gratuluję!

piątek, 21 sierpnia 2009

30.000 zł za jeden pocałunek

Kolejną „gwiazdą”, która zarobi dzięki naruszeniu jej dóbr osobistych przez wydawcę gazety Super Express jest Edyta Olszówka. Warszawski Sąd Apelacyjny zasądził na jej rzecz 30.000 złotych tytułem zadośćuczynienia za krzywdę, którą aktorka miała doznać po insynuacji gazety, jakoby Olszówka miała homoseksualne skłonności. Gazeta oparła swój artykuł na zdjęciu wykonanym podczas premiery filmu „Lejdis”, na którym aktorka całowała kobietę.

Adwokat popularnego Superaka przekonywał, że Olszówka całując kobietę w miejscu publicznym, podczas premiery filmu w rzeczywistości wyraziła zgodę na zrobienie jej zdjęcia. Z kolei naczelny SE argumentował, że była to prowokacja aktorki, a na procesie chce po prostu zarobić.

Natomiast pełnomocnik Olszówki replikowała, iż mimo że do pocałunku doszło podczas premiery filmu, to w niedostępnym dla wszystkich VIP roomie.

Sąd Apelacyjny nie podzielił argumentacji, iż było to miejsce prywatne, jednak zmieniając wyrok sądu I instancji, który zasądził na rzecz Olszówki 80.000 zł, podkreślił, iż nie chodzi o zdjęcie a o komentarz gazety sugerujący biseksualne skłonności aktorki. Jak wskazywała Rzeczpospolita Sąd Apelacyjny nie wziął pod uwagę przychodów SE, a wyłącznie skalę krzywdy powoda i stopień zawienienia pozwanych.

Wyrok jest prawmocny.

Po pierwszym przeczytaniu informacji z Rzeczpospolitej wyrok mnie nieco zdziwił. Skoro Olszówka całowała się z kobietą podczas premiery filmu, była w pracy, a pocałunek można uznać za związany z jej działalnością publiczną. Opublikowanie zdjęcia pocałunku nie narusza więc prawa do prywatności Olszówki, Super Ekspress miał prawo do zamieszczenia tego zdjęcia i okraszenia go komentarzem redakcyjnym. Problem leży w treści tego komentarza, którego niestety nie znam. Podejrzewam jednak, że w tekście tym nie tylko insynuowano, iż Olszówka ma skłonności homoseksualne (bo taki wniosek, widząc ją całującą się w czasie premieru filmu, w którym wystąpiła, można było wyciągnąć), a o sformułowania użyte przez gazetę, które pewnie nie ograniczyła się tylko do wyciągnięcia wniosku o skłonnościach Olszówki, ale i okrasiła swój komentarz niedopuszczalnymi epitetami. W przeciwnym wypadku zasądzenie od wydawcy SE 30.000 zł należałoby uznać, za przesadzone.

Podejrzewam, że w opisywanym przypadku obie strony są z wyniku sprawy zadowolone. Olszówka, bo zyskała dodatkowy rozgłos , szokując czytelników Superaka pocałunkiem, po drugie bo po wielu miesiącach od zejścia Lejdis z ekranów kin w dalszym ciągu się o niej mówi(artykuły kilku plotkarskich serwisach internetowych zatytułowane były „Olszówka nie jest bi”), a po trzecie bo do honorarium za występ w Lejdis może dodać nadprogramowe 30.000 zł. Wydawca Superaka z kolei dlatego, że w drugiej instancji udało zbić się kwotę z 80.000 zł do 30.000, a więc prawie trzykrotnie. Obie strony są więc zapewne ukontentowane, co rzadko zdarza się po wydaniu wyroku przez sąd.

piątek, 14 sierpnia 2009

Fakt ma zapłacić Dodzie 70 tysięcy

Wydawca "Faktu" - spółka Axel Springer przegrała kolejny proces o naruszenie dóbr osobistych. Tym razem ma przeprosić piosenkarkę Dodę i zapłacić jej 70 tysięcy zadośćuczynienia za artykuł z 2005 r., w którym podano informacje, iż Doda i jej ówczesny mąż Radosław Majdan zwracają się do siebie w sposób obraźliwy, podejrzewają się o zdradę oraz sprzedają filmiki ze scenami intymnymi ze swoim udziałem.

Zdaniem Sędzi Moniki Dominiak wydawca Faktu nie wykazał, aby podane informacje były prawdziwe, albo żeby wydawca publikując te informacje działał w interesie społecznym. Zdaniem Sędzi publikacje Faktu były brutalnym wejściem w prywatność początkującej wówczas piosenkarki, która wywołała negatywne reperkusje w rodzinnym mieście artystki. Niestety, na wniosek Dody proces toczył się przy drzwiach zamkniętych, w związku z powyższym nie wiadomo, jakiego rodzaju reperkusje uzasadniają zasądzenie zadośćuczynienia w wysokości 70 tysięcy złotych.

Wydawca Faktu bronił się, iż Doda w sposób dorozumiany wyraziła zgodę na pisanie o jej prywatnych sprawach. Jak podaje Gazeta Prawna, sędzia Dominiak podkreśliła, iż jeżeli jakiś celebryta wyraża zgodę na informowanie o jego życiu prywatnym, dotyczy to konkretnej publikacji.

W przegranej Axel Springer nie było by nic interesującego (w końcu nie jest to pierwszy przegrany proces), zastanawia mnie jednak coraz wyraźniejszy trend w zasądzaniu wysokich kwot zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych "gwiazd": Anna Mucha dostała od wydawcy Faktu 75.000 zł, na rzecz Justyny Steczkowskiej zasądzono od wydawcy Super Expressu 80.000 zł. Obie artystki otrzymały tak wysokie zadośćuczynienia za naruszenie przez media ich intymności - opublikowanie zdjęć topless zrobionych z ukrycia przez paparazzi w czasie wakacji obu artystek. Wysokość zadośćuczynienia może być więc uzasadniona skalą i rodzajem naruszenia. Nagość zaliczana jest bowiem do sfery najgłębszej intymności.

W przypadku sprawy Dody wysokość zadośćuczynienia bardziej zaskakuje, bowiem Doda znana jest ze swojego kontrowersyjnego stylu bycia, nie wydaje się więc, aby publikacja Faktu rzeczywiście mogła ją dotknąć w stopniu uzasadniającym tak wysokie zadośćuczynienie. Doda ma na swoim koncie bowiem wiele wypowiedzi i zachowań, które oburzały opinię publiczną i z pewnością nie były mniej kontrowersyjne niż informacje podane przez Fakt. Doda wielokrotnie wypowiadała się przecież o swoim małżeńskie z Majdanem (tym często w bardzo dosadnych słowach), filmy z intymnymi scenami z jej udziałem dostępne w Internecie też z pewnością nie znalazły się w nim przypadkowo. W tej sytuacji wątpliwe wydaje się, aby w związku z artykułem Faktu Doda doznała szczególnych cierpień, skoro na nieprzychylne jej komentarze narażona jest praktycznie po każdym swoim publicznym występie. Nie twierdzę, że zadośćuczynienie jej się nie należy, jednak wydaje mi się, że jego wysokość jest zdecydowanie przesadzona (nawet biorąc pod uwagę fakt, że publikacja miała miejsce na samym początku jej kariery).

poniedziałek, 20 lipca 2009

Schetyna pozywa Ziobrę - dzień pierwszy

W dniu dzisiejszym odbyła się pierwsza rozprawa w sprawie Grzegorza Schetyny przeciwko Zbigniewowi Ziobrze. O tle sprawy pisałem we wpisie pt. "Schetyna pozywa Ziobrę" w maju tego roku. Obawiałem się wówczas, że proces będzie przede wszystkim medialnym przedstawieniem mającym na celu promocję obu polityków, a argumenty prawne zejdą na dalszy plan. Okazuje się jednak, że póki co moje obawy okazały się niepotrzebne. Na rozprawę żadna ze stron się nie stawiła, zasłaniając się obowiązkami służbowymi. Stawili się natomiast pełnomocnicy stron. Sąd odniósł się do wniosku pełnomocnika Ziobry o odrzucenie pozwu z uwagi na to, że byłego ministra sprawiedliwości chronił immunitet poselski, a obecnie chroni go immunitet europosła. Zdaniem pełnomocnika Ziobro krytykując rząd (i Schetynę - dopisek mój) działał w ramach immunitetu, a powód nie przedłożył zgody Parlamentu Europejskiego na pociągnięcie Ziobry do odpowiedzialności. Sąd nie podzielił tego stanowiska, oddalając wniosek. W uzasadnieniu sąd wskazywał, że korzystanie z immunitetu dotyczy wyłącznie działalności poselskiej, a wywiad udzielony Radiu Maryja, który jest powodem wytoczenia powództwa, taką nie jest.

Mnie w tej sprawie bulwersuje niestawienie się obu panów na dzisiejszą rozprawę. Jej termin jest już znany od kilku długich tygodni, obaj panowie mogli dostosować swoje kalendarze do niego. Schetynie jako głównemu zainteresowanemu powinno zależeć na sprawnym zakończeniu sprawy, a jego nieobecność tylko przedłuży postępowanie. Z kolei Ziobro jako prawnik i były Minister Sprawiedliwości powinien szanować czas sądu, wiedząc jak sądy są obłożone pracą.

Nieśmiało nasuwa mi się wniosek, że jedynym celem obu panów było uzyskanie medialnego szumu wokół siebie i swoich ugrupowań przed wyborami europejskimi. Gazety pisały o wypowiedzi Ziobry, pozwie Schetyny, cytowały obu polityków. Cel został osiągnięty. Po wyborach szkoda czasu na proces, proponuję więc złożyć zgodny wniosek o zawieszenie postępowania do następnych wyborów. Sąd powinien taki wniosek uwzględnić. Podjęcie postępowania i wyznaczenie rozprawy dopiero w czasie następnej kampanii wyborczej sprawi bowiem, że obie strony z pewnością stawią się osobiście i będą aktywnie uczestniczyć w rozprawie.

wtorek, 16 czerwca 2009

Urzędnik samorządowy osobą publiczną, czy nie?

Dzisiejsza "Rzeczpospolita" donosi o zakończeniu procesu toczącego się pomiędzy Janem G. - byłym radnym a obecnym dyrektorze Zarządu Gospodarki Lokalowej w Radzyniu Podlaskim, a wydawcą „Tygodnika Lokalnego Wspólnota Radzyńska”.

Przedmiotem sporu było opublikowanie na łamach Tygodnika tekstu „Szef jednej z radzyńskich instytucji w biały dzień sikał w centrum miasta”. Dziennikarz na podstawie zeznań świadków opisał nieobyczajne zachowanie Jana G. po dożynkach, oparł się również na własnych obserwacjach, kiedy dwa dni później spotkał go pijanego, oddającego mocz na jednej z ulic na oczach przechodniów. Cały tekst zilustrowany był zdjęciem przedstawiającym sylwetkę dyrektora od tyłu. W tekście powód występował jako „pan X”.

Wydawca Tygodnika przekonywał, że działał w interesie publicznym, opisując niegodne zachowanie byłego radnego i dyrektora jednej z ważniejszych instytucji w mieście.

Sąd Okręgowy oddalił pozew Jana G., uznając, że dziennikarz dopełnił wymogów szczególnej staranności i rzetelności przy pisaniu artykuł, opierając się na relacjach świadków i własnych obserwacjach. Sąd Okręgowy uznał, że artykuł napisany był w obronie społecznie uzasadnionego interesu oraz w celu napiętnowania społecznie nagannych zachowań.

Wyrok Sądu Okręgowego został zmieniony przez Sąd Apelacyjny w Lublinie, który uznał, że publikacja narusza dobra osobiste Jana G. i identyfikuje go w środowisku. Zdjęcia przedstawione przez redakcję nie dowodzą, że faktycznie zachowywał się nieobyczajnie. Skoro dziennikarz przyznał, że obserwował go przez pół godziny, to powinien zrobić fotografie niepozostawiające wątpliwości. Zeznania świadków Sąd ocenił jako niewiarygodne, bo pochodzące od osób skonfliktowanych z Janem G. Nadto Sąd Apelacyjny wskazywał, że Jan G., w chwili, gdy zrobiono mu zdjęcia, nie był osobą publiczną, zatem jego życiu prywatnemu przysługuje większa ochrona. Sąd wskazywał, że urzędnika ZGL nie można uznać za wysokiego rangą urzędnika samorządowego. Dodatkowo Sąd podkreślił, że nie każde niegodne zachowanie osoby publicznej (np. incydenty alkoholowe), nawet jeśli nastąpiło publicznie, musi znaleźć odzwierciedlenie na łamach prasy. Takie zachowanie musi mieć bezpośredni związek z działalnością zawodową i publiczną opisywanego. Krytyka zjawisk natomiast nie może polegać na opisywaniu zachowań prywatnej osoby w sposób pozwalający na jej identyfikację.

Na podstawie przedstawionego przez „Rzepę” stanu faktycznego nie mogę zgodzić się z argumentami Sądu Apelacyjnego. Jan G. jako były radny a obecny urzędnik samorządowy dla mieszkańców Radzynia Podlaskiego jest osobą publiczną – pozostaje na stanowisku samorządowym, pełni służbę w celu zaspokajaniu potrzeb mieszkańców Radzynia, pobiera wynagrodzenie z publicznych pieniędzy, uzasadnione jest więc większe niż w stosunku do przeciętnego mieszkańca Radzynia zainteresowanie nim społeczeństwa. Jan G. jako osoba powiązana z lokalną władzą narażony jest zatem na kontrolę i krytykę przez lokalne środki masowego przekazu. Kontrola ta nie musi dotyczyć wyłącznie kwestii bezpośrednio związanych z jego działalnością zawodową, jeżeli jego zachowanie w życiu prywatnym może oddziaływać na postrzeganie przez społeczeństwo jego funkcji samorządowej.

W moim odczuciu w omawianym stanie faktycznym zachowanie Jana G. może rzutować na społeczną ocenę jego działalności jako byłego radnego a obecnego urzędnika samorządowego. W końcu od kogo, jak nie od lokalnych urzędników samorządowych, społeczeństwo ma prawo oczekiwać poprawnego zachowania w centrum miasta? Gdyby przyjąć, że opisywane zachowanie Jana G. miało miejsce, piętnowanie tego zachowania na łamach lokalnej gazety byłoby jak najbardziej uzasadnione.

Reasumując, uważam, że Sąd Apelacyjny w Lublinie niewłaściwie ocenił Jana G. jako osobę co najwyżej powszechnie znaną, a nie osobę publiczną. Osobą powszechnie znaną może być miejscowy artysta, aktor albo piosenkarz. Urzędnik samorządowy, w tym w szczególności były radny, jest osobą publiczną.

Sąd nieprawidłowo również uznał, że tego typu zachowanie nie zasługuje na piętnowanie przez lokalne media. Jeżeli takie zachowanie miało miejsce, a materiały zostały zebrane w sposób rzetelny, media mają prawo, a nawet obowiązek o tym informować.

Kto odpowiada za wpisy w Wikipedii - uzupełnienie

Tytułem uzupełnienia wczorajszego wpisu, znalazłem dziś chwilę czasu, żeby przejrzeć sieć pod kątem procesu między Buzdyganem a Stowarzyszeniem Wikimedia. Ciekawe komentarze znalazłem w jak zawsze niezawodnym serwisie VaGla.pl oraz na blogu Piąta Władza.

Z obu artykułów wynika, że powództwo zostało oddalone z uwagi na brak legitymacji procesowej Stowarzyszenia do występowania w tym procesie po stronie pozwanej – Stowarzyszenie nie jest właściwym adresatem roszczeń powoda. Jak wskazuje VaGla.pl pozwane Stowarzyszenie jest jedynie stowarzyszeniem użytkowników serwisu, a z wydawcą Wikipedii - fundacją Wikimedia Fundation Inc z siedzibą w Tampa na Florydzie (USA,) łączy je jedynie porozumienie dotyczące reprezentowania wydawcy Wikipedii w zakresie znaków towarowych, do których prawa przysługują tej fundacji. Oznacza to, że pozwane Stowarzyszenie nie jest administratorem Wikipedii, nie świadczy usług hostingowych w zakresie przechowywania treści Wikipedii, tym samym cytowane we wczorajszym wpisie rozważania Sądu na temat braku odpowiedzialności Stowarzyszenia na podstawie ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną należy traktować wyłącznie jako przedstawione przez Sąd „na marginesie”.

W tej sytuacji część moich wczorajszych rozważań co do przyczyn oddalenia powództwa przestaje być aktualna. Pan Buzdygan podobno złożył wniosek o pisemne uzasadnienie wyroku, być może więc uda nam się dowiedzieć więcej na temat motywów wyroku.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Kto odpowiada za wpisy w Wikipedii, czyli Buzdygan przeciwko Stowarzyszeniu Wikimedia Polska.

Kilka dni temu Sąd Okręgowy we Wrocławiu wydał wyrok w bardzo ciekawej sprawie toczącej się pomiędzy panem Arnoldem Buzdyganem a Stowarzyszeniem Wikimedia Polska – podmiotem prowadzącym polską Wikipedię oraz panią Agnieszką K. - sekretarzem Stowarzyszenia.

Przyczyną wytoczenia przez Buzdygana procesu Stowarzyszeniu Wikimedia był fragment wpisu na temat Buzdygana w Wikipedii o treści: „Ze względu na zawarte w nich (wystąpieniach na forach internetowych – przypis autor bloga) wulgaryzmy, propozycje zakładów oraz zapowiedzi licznych procesów sądowych i groźby pobicia, część społeczności określa te zachowania mianem trollowania.”

Buzdygan poczuł się urażonym powyższym zdaniem, twierdził bowiem, że wulgaryzmy i groźby, które były mu przypisywane, tworzyli ludzie podszywający się pod niego. Buzdygan twierdził, że zwracał się do administratorów Wikipedii o usunięcie tego wpisu, jednak wpis nie został usunięty. Argumentował również, że wpis ten stanowi dla niego duży problem, bo przeszkadza mu w życiu osobistym i w interesach.

Pozwani bronili się, że nie mają wpływu na wpisy umieszczone w Wikipedii, wpisy te (hasła) redagują bowiem sami internauci.

Sąd Okręgowy we Wrocławiu nie uznał argumentów Buzdygana, oddalając jego powództwo. Sąd uznał, że Stowarzyszenie oraz Agnieszka K. nie mogą odpowiadać za treść wpisów dotyczących hasłach „Arnold Buzdygan”, mimo iż przyznał, że Buzdygan ma prawo czuć się urażony określeniem go mianem „trolla”, czy też przypisywaniem mu gróźb karalnym lub wulgaryzmów.

Sąd oparł swoje orzeczenie na ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną, zgodnie z którą podmiot świadczący usług hostingowe nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane dane, jeżeli nie wie o ich bezprawnym charakterze, a w razie uzyskania urzędowego zawiadomienia lub wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze tych danych, niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych (art. 14). Natomiast zgodnie z art. 15 tej ustawy, dostawca usług hostingowych nie ma obowiązku sprawdzania przechowywanych danych.

Nie znam niestety uzasadnienia orzeczenia Sądu Okręgowego, z informacji prasowych należy jednak wyciągnąć wniosek, że Sąd nie potraktował próśb Buzdygana o usunięcie wpisu jako wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze wpisu na jego temat. W przeciwnym wypadku administrator Wikipedii od momentu uzyskania takiej wiadomości, w przypadku nieusunięcia wpisu, powinien odpowiadać za jego treść. Inną przyczyną takiego orzeczenia, jaka przychodzi mi do głowy, jest nieudowodnienie przez Buzdygana, że zwracał się do Wikimedii o usunięcie wpisu, ewentualnie uznanie przez Sąd, że Wikimedia nie jest właściwym adresatem takiej prośby. Jeżeli ktoś z Państwa ma jakieś informację na ten temat, bardzo proszę o podzielenie się nimi ze mną.

Na koniec mam jeszcze jedną refleksję: przyjmując, że przyczyną oddalenia powództwa było uznanie przez Sąd, że Buzdygan w sposób wiarygodny nie poinformował Wikimedii o bezprawności wpisu (ewentualnie, że nie udowodnił, że się zwracał o usunięcie), pozew powinien być potraktowany jako wiarygodna wiadomość o bezprawności wpisu, co skutkować powinno obowiązkiem usunięcia wpisu. W przeciwnym wypadku od momentu wytoczenia powództwa można by mówić o odpowiedzialności Stowarzyszenia. Do dnia dzisiejszego (tj. 15.06.2009) sporny wpis dalej dostępny był dla hasła „Arnold Buzdygan”.

Ciekawym wątkiem w tej spawie jest również uznanie przez Sąd Okręgowy we Wrocławiu, że Wikipedii nie należy traktować jako prasy. W ustnym uzasadnieniu sędzia Adam Maciński argumentował, że „Prasą, w rozumienia prawa, jest coś, co ma charakter otwarty, nie tworzy zamkniętej całości. Tymczasem Wikipedia jest dziełem trwałym, nie aktualizowanym w stałych odstępach czasu. Jej części mogą zmieniać się albo co chwilę, lub trwać niezmiennie przez długi czas.” (podaję za portalem Gazeta.pl). Temu zagadnieniu poświęcę jeden z najbliższych wpisów.

środa, 3 czerwca 2009

Wyrok w sprawie "Edyta Górniak: Bez cenzury"

Kilka dni temu Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok w toczącej się od 2005 r. sprawie z powództwa Edyty Górniak przeciwko Piotrowi Krysiakowi, na mocy którego Krysiak ma przeprosić Górniak za podanie o niej nieprawdy w książce pt. „Edyta Górniak: Bez cenzury”, przeprosiny mają zostać opublikowane w Gazecie Wyborczej i Super Ekspressie. Sąd nakazał również zapłatę przez Krysiaka 10.000 zł na cel społeczny oraz zwrot kosztów procesu w kwocie 15.000 zł. Nadto sąd nakazał zakaz rozpowszechniania książki w części dotyczącej życia prywatnego powódki i jej wizerunku. Zdaniem Sądu Krysiak podając nieprawdę, naruszył prawo do prywatności Edyty Górniak, jej cześć i dobre imię.

Krysiak w toku procesu wskazywał, że rzetelnie przedstawił dostępne informacje o artystce i podkreślał, że niekiedy sama Górniak zabiegała o zainteresowanie mediów swoim życiem, co miało przekładać się na frekwencję na jej koncertach i sprzedaż płyt.

W uzasadnieniu orzeczenia sędzia Maria Piasecka podkreśliła, że każdy ma prawo do ochrony życia prywatnego, także powódka. Za naruszające prywatność uznała informacje o dzieciństwie, relacjach z rodzicami, a zwłaszcza z ojcem, związkach z mężczyznami, próbach samobójczych, miejscu zamieszkania, sytuacji finansowej. Jednocześnie sędzia podkreśliła, iż ochronie nie podlegają informacje o życiu zawodowym artystki, dlatego Krysiak nie naruszył prywatności powódki, opisując początki jej kariery, nakłady płyt i ich oceny, kulisy konkursu Eurowizji.

Najbardziej zaskakujący w ustnym uzasadnieniu wyroku jest dla mnie fakt, że według Sądu bezprawności nie wyłącza, iż część informacji powódka mogła ujawnić sama. Według informacji podawanych przez środki masowego przekazu (m. in. Gazetę Prawną) zdaniem sędzi Piaseckiej: "pozwany nie wykazał, które informacje ona sama upubliczniła, a jeśli tak, to czy w autoryzowanych wywiadach".

Z uzasadnienia tego wynika zatem, że wykazując brak bezprawności w publikowaniu informacji z życia prywatnego, nie wystarcza wykazanie, że dana osoba publiczna ujawniła informacje ze swojego życia prywatnego mass-mediom. Konieczne jest udowodnienie, iż informacje te zostały ujawnione w autoryzowanych wywiadach.

Jak wiadomo dziennikarz nie może odmówić osobie udzielającej informacji autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi, o ile nie była ona uprzednio opublikowana. Autoryzacja dokonywana jest jednak wyłącznie wówczas, gdy osoba udzielająca wypowiedzi sobie tego zażyczy.

Przyjmując więc, iż przedstawiony przez sędzię Piasecką pogląd co do konieczności wykazywania przez pozwanych w sprawach o naruszenie prywatności stałby się powszechnie obowiązujący, osoby publiczne w prosty sposób mogłyby unikać ryzyka, iż informacje te będą „bezkarnie” powielane. Wystarczyłoby, że nie autoryzowałyby swoich wywiadów dotyczących życia prywatnego i według koncepcji sędzi Piaseckiej każde powtórzenie tej informacji w środkach masowego przekazu byłoby bezkarne. Koncepcja ta nie może zasługiwać na uznanie.

Innym problemem, jaki wynika z tego poglądu, jest możliwość udowodnienia przez pozwanego, że wypowiedź, na którą pozwany się powołuje, wykazując brak bezprawności, była przez powoda autoryzowana. Taki obowiązek byłby praktycznie niemożliwy do wykonania przez pozwanych, chyba że pozwani masowo zaczęliby powoływać na świadków redaktorów naczelnych mediów, na łamach których dana osoba publiczna ujawniła informacje ze swojego życia prywatnego, bądź dziennikarzy przeprowadzających dany wywiad. Wydaje mi się więc, iż sędzia Piasecka nie przemyślała dostatecznie tego argumentu i mam nadzieję, że w sprawach o naruszenie prywatności nie stanie się on powszechnie obowiązujący.

środa, 27 maja 2009

Schetyna pozywa Ziobrę

Kilka dni temu media informowały o powództwie o ochronę dóbr osobistych, jakie Grzegorz Schetyna, obecny minister SWiA wytoczył Zbigniewowi Ziobrze. Powodem wytoczenia powództwa jest wypowiedź Ziobry dla Radia Maryja z 17 marca, w której Ziobro mówił na temat Schetyny m.in., że: "z całą pewnością jest taką ciemną postacią, nie szarą eminencją, a ciemną postacią tego rządu" oraz „człowiekiem, o którym się mówi, że odpowiada za wszystkie takie ciemne sprawki, które są związane m.in. z nadużywaniem służb specjalnych przeciwko opozycji", a także nazwał go "człowiek od brudnych zadań, jego postać jest szczególna, więc jeżeli jest ktoś z nim związany, to rzeczywiście może potem cieszyć się później poczuciem bezkarności, takie są podejrzenia" (wypowiedzi Ziobry cytuję za Gazetą Prawną) .

Schetyna domaga się przeprosin na antenie Radia Maryja, Radia Zet oraz na łamach Gazety Wyborczej i zasądzenia od Ziobry zadośćuczynienia w kwocie 30 tysięcy złotych na fundację Ewy Błaszczyk „Akogo”.

Jak podawała Gazeta Prawna „Ziobro powiedział, że z "przyjemnością" czeka na proces, ponieważ będzie mógł w jego trakcie wykazać, iż liderzy Platformy wykorzystują organy państwa do walki politycznej.” Według GP Ziobro zamierza powołać na świadków m.in. premiera Donalda Tuska i marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Z wypowiedzi Ziobry wynika, iż w trakcie procesu zamierza wykazać naciski na organy państwa.

Czytając wypowiedzi Ziobry na temat jego „taktyki” procesowej odnoszę nieodparte wrażenie, że proces szybko zamieni się w przedstawienie polityczne. Zbigniew Ziobro, żeby skutecznie odeprzeć roszczenia Schetyny powinien wykazać, iż jego słowa nie były bezprawne. W tym przypadku sprowadzać się do będzie do wykazania, iż zarzuty, które postawił Schetynie, mają odzwierciedlenie w faktach, a więc są prawdziwe. Z drugiej strony taki proces jest dla polityka pokroju Ziobry świetną okazją do realizacji własnych celów politycznych, w tym w szczególności zainteresowania mediów swoją osobą. Ze strony Ziobry spodziewałbym się więc potoku słów, wielu wniosków dowodowych, których celem będzie głównie polityczna walka z Platformą Obywatelską, a dopiero w drugiej kolejności dowodzenie braku bezprawności słów Ziobry. Przewodniczącego składu sędziowskiego czeka więc trudne zadanie, aby proces nie przekształcił się w przedstawienie dla mediów.

Odnosząc się natomiast do roszczeń Schetyny, po pierwsze uderzyła mnie kwota żądanego zadośćuczynienia – 30.000 zł to nie mało. Schetyna powinien wykazać, dlaczego ta kwota jest odpowiednia do poniesionej krzywdy, a co za tym idzie powinien skupić się na udowodnieniu krzywdy. Powinien przekonać również Sąd, że przeprosiny na łamach Radia Zet i Gazety Wyborczej są adekwatne do naruszenia. Z informacji prasowych wynika bowiem, iż roszczenie dotyczy wyłącznie wypowiedzi wyemitowanej na antenie Radia Maryja, wydaje się więc, że ewentualne przeprosiny powinny być wyemitowane wyłącznie na antenie tego radia.

Na rozpoczęcie procesu musimy pewnie poczekać parę miesięcy. Jeżeli proces będzie czymś więcej niż tylko przedstawieniem politycznym, być może poświęcę mu jeszcze miejsce na blogu.

niedziela, 24 maja 2009

Drogie zdjęcia golizny gwiazd

Wydawca dziennika Super Express przegrał proces o ochronę dóbr osobistych z Justyną Steczkowską. Steczkowska pozwała wydawcę popularnego "Superaka" za naruszenie jej prawa do prywatności oraz prawa do wizerunku poprzez opublikowanie zdjęć przedstawiających ją opalającą się w negliżu podczas wakacji na Riwierze Tureckiej. Wyrok wydaje się bardzo surowy: wydawca SE ma zapłacić Steczkowskiej 80.000 zł zadośćuczynienia oraz opublikować przeprosiny.
Steczkowska domagała się 400.000 zł. Pełnomocnik Steczkowskiej nie wyklucza apelacji, wskazując, że kwoty proponowane przez redakcje prasowe za publikacje "rozbieranych zdjęć" artystki znacznie przewyższają zasądzoną kwotę zadośćuczynienia.

W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Muranowska-Suchocka wskazywała, iż pomimo że powódka jako osoba publiczna musi się liczyć z ograniczeniem prawa do prywatności, nie oznacza to, że jest tego prawa całkowicie pozbawiona. Sąd podkreślał, że redakcja Super Expressu nie zwróciła się do powódki o zgodę na opublikowanie zdjęć, a ona sama nie przyczyniła się do zainteresowania mediów jej wypoczynkiem. Sędzia podkreśliła również, iż zdjęcia były zrobione z dużej odległości, gdy powódka przebywała na niedostępnej dla wszystkich plaży.

Omawiany wyrok wpisuje się w linie orzecznictwa uznającą prawo do prywatności i intymności tzw. "celebrytów" podczas wakacyjnego wypoczynku.

W styczniu 2008 r. Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie w sprawie z powództwa Anny Muchy przeciwko wydawcy "Faktu" (I CSK 341/07). W efekcie tego wyroku wydawca "Faktu" miał zapłacić powódce 75.000 zł zadośćuczynienia i opublikować przeprosiny za publikację zdjęć przedstawiających Muchę topless podczas wakacji w Egipcie. Sąd uznał wówczas, iż nie było żadnego związku pomiędzy publikacją tych zdjęć a działalnością publiczną Muchy, a publikacja tych zdjęć nie nastąpiła w uzasadnionym interesie społecznym (pełne uzasadnienie tego wyroku tutaj).

W marcu 2009 r. Sąd Okręgowy Warszawa - Praga nakazał wydawcy Super Expressu przeproszenie Małgorzaty Kożuchowskiej i zapłatę jej zadośćuczynienia w kwocie 40.000 zł za publikację bez jej zgody zdjęć przedstawiających aktorkę opalającą się topless podczas wakacji w Grecji. Kożuchowska domagała się 100.000 zł.

Jak wniosek wypływa z tych spraw?
Po pierwsze taki, iż sądy coraz śmielej zaliczają aktorów do grona osób publicznych, uznając, iż prywatność tych osób nie jest chroniona tak szeroko jak przeciętnego Kowalskiego.
Po drugie bycie osobą publiczną nie oznacza, iż jest się całkowicie pozbawionym prawa do prywatności. Zdjęcia robione z ukrycia, z dalekiej odległości, przedstawiające osoby publiczne w prywatnych sytuacjach bez ich zgody stanowią naruszenie prywatności.
Po trzecie sądy uznają, iż takie naruszenie prywatności wymaga nie tylko zasądzenia zadośćuczynienia, które będzie kompensowało cierpienia gwiazdy, ale również które będzie stanowiło dotkliwą sankcję dla wydawcy. Stąd kwoty zasądzone w tych sprawach są niebagatelne.
Po czwarte wreszcie sądy uznają, iż możliwa jest dorozumiana zgoda "gwiazd" na publikację ich zdjęć, ujawniającą się "wywoływaniem zainteresowania" swoją osobą. Wniosek taki można wyciągnąć zarówno z orzeczenia SN w sprawie Muchy jak i ustnego uzasadnienia wyroku w sprawie Steczkowskiej.

Na koniec wspomnę jeszcze, że wyrok w sprawie Steczkowskiej nie jest prawomocny. Jest bardzo prawdopodobne, że wydawca "Superaka" się od niego odwoła. Niewykluczone również, iż zrobi to Steczkowska.